poniedziałek, 22 grudnia 2014

Prolog

       


         Zaczęło się od strachu. Przejmujący lęk o los własny i cudzy. Tajemniczy cień osłonił życie Daniela i prześladował go na każdym kroku niczym okropny kochanek. Nie chciał odejść. Nie dawał spać. Co noc te same potworne koszmary, przez które budził się z krzykiem. Tak jak i tej nocy. Przetarł twarz czując na dłoniach ciepłe krople potu. Westchnął. Czy kiedykolwiek znów dane mu będzie przespać spokojnie choć jedną noc? Tylko jedną. Wystarczyłaby na drobne ukojenie zszarganych nerwów. Jakby miał mało problemów.
         Podniósł się wiedząc, że ze spania nic już nie będzie. Jego wzrok powędrował na zegarek. Trzecia w nocy. Godzina cokolwiek szatańska. Zbieg okoliczności? Dawniej byłby tego pewien, ale dziś miał wątpliwości. Zdarzenia ostatnich tygodni nie należały do normalnych. W niewyjaśnionych okolicznościach zginęli wszyscy, z którymi mógł się podzielić rewelacjami na temat Kuli. Właśnie, Kula. Podszedł do szafki by sprawdzić czy jest na miejscu. Była tam i znów nieco zmieniła kolor. Z odcieni fioletu na delikatny granat. Wziął ją ostrożnie w ręce i przejrzał. Może nie powinien był jej dotykać, ale obecnie i tak gorzej być nie mogło.
- To wszystko przez ciebie, mam rację?
Kula milczała, ale Daniel nie potrzebował odpowiedzi. Pamiętał wszystko. Pamiętał dokładnie. Ten feralny dzień, gdy razem z ekspedycją, na którą udał się do Algierii jako archeolog, weszli do tajemniczego grobowca, pewni, że znajdą tam wiele interesujących artefaktów. Los chciał, że Daniel wpadł do ukrytego pomieszczenia spowitego mrokiem. W pewnym momencie obudziła się dawna fobia, przemożny lęk przed zagubieniem w ciemności. Ale nie postradał zmysłów. Głównie dlatego, że w oddali dostrzegł majaczący błękitem punkt. Wiele nie myśląc poszedł ku niemu i w ten oto sposób znalazł Kulę i ściągnął na siebie straszliwą klątwę. Od tamtego czasu dziwnym zbiegiem okoliczności zginęli wszyscy, których spotkał. Uratowany w końcu przez kolegów został odesłany do domu w Anglii. Kilka dni później otrzymał telefon, że cała ekspedycja zakończyła się zaginięciem jej członków. A potem...profesor Taylor, doktor Tate, a nawet geolog William Smith. Wszyscy troje zginęli. Dziwnym trafem z całą to trójką wcześniej się spotkał.
- Kto będzie następny? - pisał do swego dziennika, który od wielu lat pomagał mu radzić sobie z przeciwnościami losu, a zaznał ich w życiu wiele - Ja? Sąsiadka? Może listonosz, który nieopacznie wręczy mi list osobiście, a nie do skrzynki?
         Odłożył pióro i oparł się o oparcie fotela. Powinien teraz spać, a nie zastanawiać się nad tym ile jeszcze osób zginie. Czas z tym skończyć. To się robi coraz bardziej irracjonalne.
Jeszcze jedno spojrzenie na Kulę. A gdyby tak ją stłuc? Wyrzucić przez okno, rozbić młotkiem, wysłać pocztą na drugi koniec świata? Czy to by pomogło? Najpewniej jedynie ściągnąłby klątwę na kogoś innego. Sięgnął po list, którego przeczytanie przysporzyło jedynie więcej lęku. Teraz był jedyną nadzieją. Nadawca, niejaki Aleksander z Brennenburgu, zdawał się wiedzieć coś na temat Kuli. Daniel miał złe przeczucia, ale w tej chwili nie pozostał inny wybór. Chyba, że czekanie na niechybną śmierć. Odpisywanie uznał za zbędne. Na pewno dotrze tam prędzej niż poczta. Spakował najpotrzebniejsze rzeczy, wymył się, uczesał, przebrał w coś schludnego i przełknął ślinę stojąc przed wyjściowymi drzwiami. To poważna decyzja, podjęta w pośpiechu. Czy właściwa? Może chociaż zaczeka do rana? Nie. Nie może marnować więcej czasu, a poza tym nie ma pewności, że doczeka świtu. Przekroczył próg, zamknął drzwi mieszkania. Jeśli tu wróci to tylko jako spokojny, normalny młody mężczyzna.
Na korytarzu paliły się światła. Latarnie uliczne też nie zawiodły. Ciemność była trochę niepokojąca, ale przynajmniej coś ją rozjaśniało. Było widać drogę i ewentualnych wrogów. Daniel wciąż nie wiedział jak wygląda to coś, co go prześladuje. Wyobrażał sobie czarne postacie o ludzkich kształtach, ale z długimi rękoma zakończonymi pazurami. Tyle, że raczej tymi pazurami nie atakowały gdyż na ciałach ofiar nie znaleziono ran. Zajęty podobnymi rozmyśleniami nawet się nie zorientował, gdy stanął na peronie i czekał aż nadjedzie pociąg. O tej godzinie mało ich kursowało. Rzucił okiem na zegarek. Dochodziła czwarta. Pociąg miał być o czwartej trzydzieści, ale z przesiadką. Następny, bez przesiadek o piątej trzydzieści. Nie był pewny, który powinien wybrać. Peron ładnie oświetlono. Mógł tu siedzieć bez większego lęku. Nie wiadomo jak miała się sytuacja na innym peronie, gdzie przyszłoby mu czekać. Postanowił pojechać późniejszym. Godzina go nie zbawi. Z resztą był tak zamyślony, że czas szybko mijał.

         Prusy zdawały się dziwnie obce. Podróż nie mogła trwać krótko, a mimo to nadal zdawało się iż jest noc. Zapewne to wszystko wina ciemnych chmur, które zasłoniły słońce. Widząc to, Daniel pożałował, że nie wziął ze sobą parasola. Zawsze musiał o czymś zapomnieć. Z drugiej strony deszcz to ostatnie z jego zmartwień. Podziękował woźnicy, który zgodził się podwieźć go pod zamek, choć nie wydawał się zbytnio zadowolony z tego faktu, i poszedł na spotkanie z baronem Aleksandrem.
         Wiatr świszczał pomiędzy drzewami i zrywał z nich liście. Było dosyć chłodno. Niezaprzeczalnie koniec lata. Chłopak poprawił koszulę i nieco się skulił by zachować więcej ciepła. Szedł ścieżką przez las, który dzielił zamek od pobliskiej wioski, w której podobno - tak mówił woźnica - mieszkają wyjątkowo sympatyczni ludzie. Las był przeciwieństwem sympatyczności. Zdawało się, że zaraz ze wszystkich stron wyskoczą wilki, albo jeszcze gorzej - wilkołaki. Bo kto wie? Skoro istnieją przeklęte kule to czemu mają nie istnieć wilkołaki? Na szczęście po dwudziestu minutach drogi w oddali zamajaczył zamek. Wielki, mroczny, w gotyckim stylu. Przyprawiał o dreszcze. Do tego jedyną drogą był most ponad przepaścią. W każdym razie z tej strony. Z drugiej może i przepaści nie było, ale Daniel nie miał zamiaru sprawdzać. I tak nie wypada włóczyć się po czyichś włościach, gdy ma się główne wejście przed sobą. Bo wielkie, mosiężne wrota musiały być głównym wejściem. Na moście wiatr wył jeszcze głośniej. Kapelusik, który zdobił głowę Daniela został bezpowrotnie strącony w przepaść. Jedyne co chłopak mógł w tej sytuacji zrobić to bezsilnie westchnąć i szybciej przebyć pozostałą drogę.
         W końcu stanął przed drzwiami. Nadeszła chwila spotkania. Ktoś, kto mieszkał w takim zamku musiał być osobą poważną, dystyngowaną i tajemniczą. Być może i nieco gburowatą przez ciągłą izolację. Nie ważne. Jakikolwiek okaże się baron, Daniel to zniesie. Zastukał w drzwi kołatką i słyszał jak wewnątrz roznosi się niepokojące dość echo. Po raz kolejny poczuł ciarki. Zwłaszcza, gdy chwilę potem jego uszu dobiegł odgłos kroków.Cofnął się o dwa kroki. Nagle zalała go fala wątpliwości. Co jeśli to jakiś podstęp? Albo tylko ściąga śmierć na niewinnego człowieka? A nawet więcej ludzi bo przecież baron nie mógł mieszkać tu sam. Musiał mieć chociaż służącą, sprzątaczkę, kogokolwiek kto by pomógł w zajęciu się domem. Może powinien zawrócić? Tak, chyba powinien zawrócić.
- Przybyłeś jednak.
 Doświadczony i stonowany głos dojrzałego mężczyzny rozwiał wszelkie wątpliwości. Za późno. Stało się. Daniel skinął głową nieco jeszcze wstrząśnięty. Po chwili jednak chrząknął i odezwał się.
- Tak. Dzień dobry.
Spojrzał na mężczyznę. Bez wątpienia miał sporo lat na karku i wiedział nie jedno. Pierwsze co rzuciło się Danielowi w oczy to nie czerwony płaszcz i aż nazbyt białe włosy, ani nie naznaczona wiekiem twarz lecz mądre oczy, w których skrywał się ogrom wiedzy. Ten człowiek po prostu musiał znać odpowiedzi na wszelkie pytania.
- Zapraszam do środka, panie...
- Daniel.
Młodzieniec drgnął i po dostrzeżeniu rozłożonych w zapraszającym geście rąk Aleksandra, wszedł do zamku. Mimo ogromu miejsca hol był raczej skromny. Kilka obrazów na ścianie, czerwony dywan. Standard. Ale całkiem przyjemny.
- Proszę za mną. Zaprowadzę cię do twego pokoju.
Daniel skinął głową i podążył za starszym mężczyzną. Pokoje, jak się okazało, mieściły się na pierwszym i drugim piętrze. Chłopak dostał swój na drugim. Nie wyróżniał się specjalnie. Wygodne łóżko, szafka nocna, a na niej świeca, szafa na ubrania, biurko i regał z książkami. Na podłodze okrągły dywan w kwieciste wzory oraz duże okno z widokiem na las i góry.
- Na pewno jesteś zmęczony podróżą. Zostawię cię byś mógł się spokojnie rozpakować i obejrzeć pokój. Łazienki są na końcu korytarza. Niedługo będziemy jeść śniadanie więc przyjdę wtedy po ciebie.
Baron miał w pewien sposób miły głos. Stonowany i niezbyt wylewny, ale miły i budzący uznanie bo słychać w nim było mądrość mężczyzny. Dlatego też zrobił dobre wrażenie na Danielu, który teraz skinął głową w odpowiedzi.
- Dobrze. Dziękuję.
Nawet się delikatnie uśmiechnął, ale Aleksander nie zechciał odwdzięczyć się tym samym.
- Zatem widzimy się później.
Wyszedł zamykając drzwi.
         Daniel znów pozostał sam, ale tym razem nie czuł lęku. W końcu zrobił krok do przodu. Znalazł się w miejscu, gdzie niewątpliwie otrzyma pomoc. Z dala od ludzi, którzy mogliby się napatoczyć i skończyć jak William czy doktor Tate, albo Taylor i Herbert ze swoimi ludźmi. I Bóg jeden raczy wiedzieć czy czasem nie zginął ktoś jeszcze o kim po prostu nie dano chłopakowi znać. Teraz to nie było ważne. Los uśmiechnął się do młodego Anglika i na nowo rozpalił iskierkę nadziei. Bo skąd Daniel mógł wiedzieć, że zamiast uciec przed ciemnością znalazł się w jej leżu?